29 stycznia 2015

" W pokoiku na stoliku stoi mleczko i jajeczko...."

... "Przyszedł kotek, wypił mleczko, a ogonkiem stłukł jajeczko "- kontynuując wierszyk z tytułu posta.
Pamiętacie go?
Z czymś Wam się kojarzy?
Mnie najbardziej z jednym, mianowicie....... z dzieciństwem..
I jeszcze boboki. Podstraszali Was rodzice bobokami, że jak nie zjecie kolacji, to Was porwią?
Mnie chyba tak, bo coś mi świta, zresztą skąd bym je znała. Ale w sumie im się nie dziwię, bo byłam strasznym i do tego zbuntowanym niejadkiem i niezłym "ziółkiem" jak to mówią.
Takim "ziółkiem" w sensie rozrabiaką, gdyby ktoś miał wątpliwości w kwestii zioła.

I dlatego o tym dzisiaj napiszę.
Zapraszam Was do zapoznania się z moimi wspominkami z dzieciństwa, z czasów kiedy beztroskie pomysły realizowało się od ręki, a problemy miały raczej inny wymiar i szybko znikały, ulubionym miejscem zabaw był trzepak i podwórkowe drzewa, a do piwnicy chodziliśmy, żeby pobawić się w chowanego, albo, żeby przeżyć pierwszy pocałunek,a nie po to, żeby palić ukradkiem fajki...
Z rozrzewnieniem wspominam tamten czas i w głębi duszy jestem wdzięczna, że właśnie wtedy, a nie teraz byłam dzieckiem. Dzięki temu nie ominęło mnie prawdziwe życie, prawdziwe wspomnienia, prawdziwi przyjaciele, wyzwania, zabawy, siniaki na rękach i obdarte kolana... A to, zwłaszcza z perspektywy czasu jest bezcenne.



...Jako dziecko mieszkałam praktycznie w samym sercu parku, który był w zasadzie moim drugim domem. To właśnie tu odbywały się najlepsze zabawy w podchody po całym parku. I tu najlepiej jeździło się na rowerze, rolkach oraz zjeżdżało zimą na sankach. Tutaj też mieliśmy własne boisko do piłki nożnej - prawdziwe z pobliskiej szkoły, albo nasze własne - na w miarę regularnym kawałku trawy, z dwoma drzewami na dwóch jej końcach, które robiły za bramkę.
Ile ja tam meczy stoczyłam z chłopakami z podwórka, ile adidasów zdarłam i kolan obdarłam - tylko ja wiem:) Ale było super.

Nieodłączną częścią parku, nieopodal którego znajdował się mój blok, był podwórkowy trzepak.
Dzisiaj może wielu z Was nie uwierzy, ale moi równolatkowie zapewne pamiętają i doceniają znaczenie tego prostego w konstrukcji przyrządu, w przypadku którego funkcja pomocnika w trzepaniu dywanów, miała raczej podrzędne znaczenie. Główną bowiem jego cechą i zaletą był fakt, że to tu toczyło się całe życie towarzyskie naszej podwórkowej ferajny.

 

To tu powstawały i rozpowszechniały się wszystkie wyliczanko - wierszyki.
" En ten tinus, sabaraka minus, sabaraka i tataka, elek felek bum" - znacie? Albo "O mone mone makarone", albo " wpadła bomba do piwnicy, napisała na tablicy SOS, głupi pies", " Raz, dwa, trzy, cztery, maszerują oficery, a za nimi oficerki - powpadały do butelki". I wiele wiele innych...
Trzepak spełniał także inną nadrzędną funkcję rozrywkową. Raz służył za drążek do wszelkiego rodzaju fikołków, w których robieniu i wymyślaniu, muszę przyznać nasze podwórko wiodło prym. Potrafiliśmy fikać nawet tak złożone koziołki, na których wspomnienie dzisiaj mrozi mi krew w żyłach. Że też nic nam się nigdy nie stało.
Innym zaś razem trzepak służył za siatkę do gry w siatkówkę - po obu stronach były drużyny i trzeba było przebić ponad trzepakiem, a reszta zasad obowiązywała dokładnie tak samo, jak w realnej grze w siatkówkę. Linie końcowe boiska były ustalane umownie, lub rysowane kredą...
Kreda, to dopiero był wynalazek, pamiętacie grę w klasy, albo podchody? Wystarczył kawałek kredy, kilka dzieciaków i zabawa gotowa.
Ale wracając do trzepaka, jeszcze innym razem trzepak służył do gry w tzw. " Patyka". Niektórzy może znają, inni pewnie nie. Otóż chodziło o to, że jedna osoba była patykiem - dosłownie brała średniej długości patyk, który był narzędziem głównym w zabawie i może się zdziwicie, ale nie służył do spuszczania łomotu innym. Reszta stawała na trzepaku - nogami na niższą poręcz, a rękoma trzymając się tej wyższej. Cały ubaw w tym, że osoba będąca patykiem wodziła nim, przez całą długość trzepaka, najpierw pod niższą poręczą dotykając jej, potem z góry niższej poręczy, potem mniej więcej w połowie odległości między niższą a wyższą poręczą, i na koniec pod spodem wyższej poręczy i z góry. Zadaniem osób stojących na trzepaku była ucieczka przed patykiem na kolejnych etapach jego przesuwania, poprzez szybkie przekładanie nóg, wyginanie tułowia, gdy patyk był w środkowym etapie, a potem ucieczka z rękami, kiedy był na górnej poręczy. Komu nie udało się uciec i patyk go na którymś etapie dotknął, ten odtąd był patykiem, a poprzedni patyk zajmował jego miejsce na trzepaku.
Jeśli natomiast podczas całej pierwszej serii w wędrówce patyka nikogo nie udało się ustrzelić, zaczynając każdą kolejną serię, zawsze od spodu niższej poręczy patyk przesuwano coraz szybciej i szybciej, aż w końcu ktoś się złapał. No cóż, pewnie skrytykujecie, może zabawa dość prymitywna i mało wymagająca, ale w moich czasach młodości popularna, lubiana i przede wszystkim wśród ludzi. Wszyscy ją uwielbialiśmy i myślę, że każdy wspomina ją z szerokim uśmiechem. Bo śmiechu przy tym było co niemiara. Zawsze coś śmiesznego się wydarzyło w czasie gry.
No może poza jednym razem... Koleżanka tak chciała uciec obiema rękami przed patykiem, który już dość szybko sunął, że jakimś pechowym przypadkiem nie zdążyła złapać się żadną ręką i spadła z trzepaka, łamiąc przy tym właśnie obie ręce.
No, nie było jej wtedy do śmiechu przez najbliższe 3-4 tygodnie...
Ale pomijając ten drobny wypadek, trzepak naprawdę był THE BEST

 

Mając może 11 lat razem z koleżanką z podwórka siedząc na trzepaku klepałam " Pani Zo Zo Zo, Pani Sia, Sia, Sia, Pani Zo, Pani Sia, Pani Zosia męża ma. A ten mąż, mąż, mąż, pije wciąż, wciąż, wciąż. Trochę wina, trochę wódki, i od tego jest malutki" - Ale na Boga, wtedy 11 -letnie dzieci nie piły.
Za to muszę w tym miejscu nadmienić, iż do większości wyliczanek przypisane były odpowiednie układy choreograficzne, mające zasadnicze znaczenie dla całości wykonu... No może trochę przekoloryzowałam, układy to to nie były, bo samymi rękami się machało, ale żeby nie było - czasami trzeba było się zdrowo namachać, więc i biceps był.

Pewnego razu, z najbliższymi przyjaciółmi ubzduraliśmy sobie, że zrobimy sobie bazę...taką na drzewie.
Obraliśmy idealne drzewko, nieopodal naszego blokowiska z fajnymi rozłożystymi gałęziami - tak, że każdy miał swoją.
Drzewko było jednak na tyle ukryte, że dawało nam sporo intymności, za to my sami mieliśmy z niego doskonałą widoczność na całe podwórko i to co się na nim działo. Baza idealna. To tu odbywały się najważniejsze strategiczne rozmowy, ustalenia, rodziły się pomysły i pierwsze uczucia. Zasada była jedna. Nikt poza nami nie mógł tam wchodzić, a za każdym razem jak my to robiliśmy, niezależnie od tego czy wszyscy, czy w okrojonym składzie trzeba było wyrecytować hymn wymyślony przez nas samych. Szło to jakoś: " Noski trzy, czerwona chorągiewka, jarzębina co się wspina na wierzchołek tej gry - to my!. Nie pamiętam już niestety początku. Pamiętam jednak, dlaczego właśnie tak ten hymn brzmiał, ale pozwolę sobie Wam tego nie zdradzać. No rozumiecie, muszę zachować coś tylko dla siebie z tamtych przygód :) Ale ogólnie Nieźle co?

I tak płynęły beztrosko dziecięco- szczeniackie lata młodości, a my na podwórku spędzaliśmy więcej czasu niż w domu. Mogłabym o tym pisać i pisać.
Od czasu do czasu tylko meldowaliśmy się pod oknem jak mama wołała, żeby sprawdzić, czy żyjemy. Albo to my krzyczeliśmy "mamo, mamo !!!!" przed całym blokiem, ile tylko sił w płucach, kiedy od biegania chciało nam się pić i chcieliśmy,  żeby mama rzuciła w woreczku 2 zł na oranżadę. To były piękne czasy.

Żałuję, że dzisiaj pod blokiem już nie słychać tych dziecięcych krzyków, a w oknach już nie widać ich mamusiek, podwórka pustoszeją, a na trzepaku czasem tylko wisi dywan do trzepania.
Tęsknię i żałuję, że teraz mamy nie wołają dzieci na obiad krzycząc z okna, wystarczy, że wejdą do pokoju i wylogują je z komputera, albo X-boxa. I choć szanuję te technologiczne dobrodziejstwa, to żałuję, że dzisiejsze dzieciaki nie potrafią czasem zalogować się do życia, jak w popularnej ostatnio reklamie.
Trzymam za nie jednak kciuki...

Pozdrawiam i chętnie poznam Wasze psoty i wyliczanki z dzieciństwa... no chyba, że niektóre z nich są tajne przez poufne :) Ale mam nadzieję, że uchylicie rąbka tajemnicy.


2 komentarze:

  1. Ja z dzieciństwa najmilej wspominam zabawę w chowanego i wyliczankę "pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa ten kryje / kto za mną stoi ten krowy doi" (hitem zawsze było chowanie się za małym krzaczkiem i z kilometra było się widocznym - spalone gary!), podchody (pamiętam taką ruinę budynku, w którym wszystkie zabawy było po prostu fenomenalne) albo w diabła (właśnie przy trzepaku) czy scyzoryk. Kurczę, albo skakanie w gumę "pięta, palec, masło, smalec / palec, pięta, gęś kopnięta / oranżada - marmolada / przy jedzeniu się nie gada".
    Z innymi dziećmi pamiętam nasz powitalny tekst (a co mi tam, napiszę: "jeb, jeb - she likes me - i znowu - porażka", każde dziecko miało swoją część do wypowiedzenia).
    Kurczę, bezcenne wspomnienia :)
    A teraz dzieci bawią się w słoneczka, lokomotywy i inne takie... Albo siedzą w domu przed kompem, a największą karą dla nich jest wyjście na podwórko (za naszych czasów było wręcz odwrotnie). Świat się zmienia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypomniało mi się i moje dzieciństwo :) dzisiaj tęsknie za tymi czasami, ale pamiętam jak bylam mała to marzyłam o tym, żeby byc już dorosłą i ciągle to powtarzałam :p ale Wy też biegałyście po piwnicach z latarką??? to było wspaniałe miejsce na zabawę w "chowanego" :) albo dyskoteki w pralni, muza z radiomagnetofonu heheh i drące się stare sąsiadki jakbysmy nie wiem co mieli z tą pralnią zrobic :) to były piekne czasy i beztroskie, chciałabym dzisiaj miec tak beztroskie życie :p

    OdpowiedzUsuń

Dodaj swój komentarz...